Długo mnie tu nie było, ale cieszę się, że udało mi się pojawić z tym krótkim i trochę pobieżnym podsumowaniem. I mam nadzieję, że co jakiś czas uda mi się coś- nie- coś tutaj wrzucić:)
Podsumowanie minionego sezonu należy zacząć od zimy 2020/2021, bo to właśnie dobra albo zła ma wpływ na ocenę sezonu. Zima przyszła na początku stycznia, w tym samym czasie prawie w całej Polsce. Na początku z niewielkim mrozkiem i ze śniegiem, ale po ciepłym i mokrym, takim wiosennym listopadzie i grudniu większość róż była nie zdrewniała, praktycznie w liściach. Obawiałam się mrozowych strat. Póżniej w styczniu jeszcze więcej napadało śniegu, było mrożniej i tak trzymało aż do marca z jakimiś niewielkimi lokalnymi odwilżami. Większy mróz mógł budzić strach, bo róże rozhartowane, nie przygotowane do zimy, choć widok dużej ilości śniegu trochę uspokajał, ale i tak gdzieś tliła się ukryta obawa, czy róże ładnie przezimują. Kto zdążył zrobić kopce i z góry jeszcze docieplić stroiszem iglastym, ten był wygrany. Przynajmniej tak wydawało się...
Po
długiej, mrożnej i śnieżnej zimie w końcu przyszła mocno
opóżniona wiosna, bo dopiero na początku kwietnia, ale jeszcze
długo było zimno i opóżnienie wegetacji liczyliśmy już na ok 3
tygodnie. A jak już w końcu mieliśmy upragnione ciepło, to z
kolei wszystkie gatunki na wyścigi podjęły wzrost i pęd do
zakwitnięcia. Ku memu zaskoczeniu, no właśnie czy napewno ku memu zaskoczeniu??? Bo przecież tak naprawdę całą zimę się bałam o nie i jak się okazało słusznie, bo było sporo wypadniętych róż
jak i tych mocno podmarżniętych, co tym bardziej zastanawia że, całkowicie zmarzły potężne starsze ramblery 'Sir Cedric
Morris' i 'R. ayrshire Splendens'. Mocno zmarzły do samego dołu i w
sezonie odbiły róże pnące i ramblery. np. 'New Dawn', 'Roville',
'Super Elfin', 'Shropshire Lass', 'Pride of Nepal' i 'Bobby James' W
sezonie odbiły, wytworzyły potężne baty pędów i co oczywistym
było, nie zakwitły, mają szansę dać kwiaty w tym sezonie jeśli
nie zmarzną ponownie. Przy tego typu różach, widać wyrażnie jak
duże znaczenie ma dobre opatulenie ich na zimę o czym pisałam
ostatnio na stronie Polskiego Towarzystwa Różanego.
Były też odmiany, które bardzo mocno podmarzły, ale
po dużym cięciu ładnie się zagęściły tworząc piękne poduchy na podporach
i tu jako przykłąd mogę podać całą serię odmian wodospadowych
np. 'Niagara Falls', 'Yosemite Falls', 'Angel Falls', 'Utigord Falls'
oraz historyczne ramblery 'Jean Lafitte' czy 'Willian C. Egan'
Zmarzły też moje dwie współczesne dotychczasowe terminatorki
'Tradition'75' i cudna 'Manita' Na przykładzie tej ostatniej chcę
omówić pewien problem związany z zimowaniem różanych pnączy.
Róże pnące, stworzone są do wzrostu na wysokości, ale zimować
powinny na dole i tak jak ktoś ma siły i czas, powinien albo
porządnie opatulić róże rozłożone wysoko na łukach albo zdjąć
je z konstrukcji i z łatwością osłonić na dole. Jeśli zostawi
się je na podporze i opatuli za słabo, to mogą zmarznąć, choć
nie muszą, tak jak to było latami u mnie. Zadziwiające jest to, że
odnotowałam straty w różach rosnących u mnie od lat i to w czasie
śnieżnej zimy i nie wiem jak to rozumieć!! Ale jeśli zmarzną, to
tego nie widać od razu, łatwo wpaść w euforię, że tym razem też
się udało, ale nic bardziej zwodniczego. Wprawnym okiem można
zauważyć na początku sezonu szarość niby zielonych pędów, to
pierwszy znak, drugi to bardzo spowolniony rozwój, niby rosną a
jednak właściwie stoją w miejscu. Co należy zrobić w takiej
sytuacji? Wyciąć krótko te szarawe pędy, bo one są właściwie
martwe, o czym przekonalibyśmy się wkrótce. Należy wykonać to
cięcie, aby pobudzić wybijanie nowych pędów z podstawy krzewu.
Jeśli tego nie zrobimy, jak się rozwinie sytuacja? Bardzo szybko
przekonamy się o tym w pełni sezonu, takie pędy uschną już z
rozwiniętymi liśćmi a to dla nas wiąże się z powtórnym
docinaniem, więc zawsze lepiej od razu zareagować.
Cięcia róż
powtarzających kwitnienie nie należy się bać, tegoroczny mróz
jak prawdziwy ogrodnik pokazał jak cięcie dobrze wpływa na
kondycję róż, normalnie po łagodnej zimie, mamy mnóstwo
wątpliwości, czy ciąć, jak ciąć, ale też zwyczajnie nie lubimy
ciąć, bo nam szkoda pędów, lubimy widzieć dużymi róże,
zwłaszcza, jeśli należą do grup wysokich parkowych, albo jak
ładnie przezimują szkoda nam. Wszystkie floribundy wielokwiatowe,
róże tzw angielskie czyli hodowli D.Austina, wielkokwiatowe
mieszańce herbatnie, tzw okrywowe, nie boją się cięcia a wręcz
ono służy im. Zeszłoroczna zima to pokazała, wręcz wyręczając
nas w podejmowaniu decyzji.
Pełnia
rozkwitu róż w całej Polsce przyszła póżno jak nigdy, u mnie np
dobrze po 20 czerwca, zazwyczaj waha się od końca maja do połowy
czerwca. Pełnia przyszła i trwała bardzo krótko, bo tylko tydzień. W tym jednym
szczytowym tygodniu kwitnienia róż, upał i deszcze z wichurami,
skutecznie skróciły różane widowisko. I jak z rozmów z różanymi
przyjaciółmi wynikało identyczna sytuacja w całym kraju. Lipiec,
sierpień, wrzesień charakteryzował się deszczami, upałami i
jeszcze raz deszczami. Róże o pełnych nabitych kwiatach bardzo
cierpiały, traciły bardzo dużo z urody, bo z powodu nadmiernej
wilgoci, zimna i wiatru zlepiały się, nie mogąc się rozwinąć,
gniły i zamieniały się w tzw mumie. Ale o dziwo w tym mokrym roku,
pięknie przyrastały w zieleń a róże o pojedyńczym okółku
płatków po prostu królowały na rabatach, kwitły jak szalone. To
świadczy wyrażnie, że chłodniejsze powietrze, dużo wody w glebie
i mocne cięcie są tym co sprzyja zdrowiu i urodzie róż
ogrodowych.
A jednocześnie to co w jednych ogrodach było
dobrodziejstwem, w innych było przekleństwem. Wiem, że wiele osób
skarżyło się na szalejące choroby grzybowe i rzeczywiście w to
lato panowały idealne warunki dla chorób, gdyż to krople wody,
zwłaszcza pozostające dłużej na powierzchni liścia są
najczęściej nośnikami chorób grzybowych. Jednym chorobom sprzyja
zbyt niska temperatura, innym z kolei zbyt wysoka i oczywiście
zawsze woda, czy to w postaci deszczu i czy w formie podlewania. Już
po pierwszym kwitnieniu, w lipcu zaczęły panoszyć się w wielu
ogrodach czarna plamistość, mączniak prawdziwy i gdzieniegdzie
rdza. Ale nie wszędzie, dla moich róż ten rok był lepszy niż
poprzedni, bo nie miałam w ogóle problemu z mączniakiem.
Kto
nie używa chemicznych środków ochrony roślin tak jak ja, mógł
obcinać pędy porażonych roślin, wykonywać opryski mieszaniną
wody i sody oczyszczonej jak i mieszaniną mleka i drożdży. Kto
stosuje ochronę chemiczną, ten wszędzie znajdzie informacje jaki
środek zastosować na co. Ja osobiście zachęcam do działań nie
inwazyjnych, ciężkie środki zostawmy producentom.
W tym
minionym sezonie bardzo póżno pojawiły się w ogrodach owady
powszechnie uważane za szkodniki różanych kwiatów, takie jak
ogrodnica niszczylistka, łanocha pobrzęcz czy kruszczyca złotawka.
Tych dwóch ostatnich gatunków prawie się nie widywało, a
ogrodnica niszczylistka pojawiła się póżno i choć w dużej
ilości, nie robiła zbytnich szkód. W tym roku to nie chrząszcze były niszczycielami numer 1, tym co u mnie wszystkie rośliny zżarłoby do zera, były ślimaki bezskorupowe. Przede wszystkim ślinik luzytański, trochę nasze pomrowy tygrysie i takie małe prawie przezroczyste ślimaki. Nie wiem z czym porównać tempo zniszczeń.
Nie używałam żadnej chemii, zbierałam jaja, osobniki dorosłe i niszczyłam powiem, bez ogródek.
Ten rok zaskoczył również, pod względem długości kwitnienia lilaków zwyczajnych, cieszyliśmy się kwiatami aż niemal do połowy czerwca.
Podsumowując to był
trudny i dziwny sezon, z zaskakującym zakończeniem, gdyż już
pierwszego grudnia zaskoczył nas śniegiem i mrozem, ale róże nie
były tak bardzo rozhartowane, gdyż październik i listopad, nie
były bardzo mokre i zbyt ciepłe. Przy pomocy męża udało mi się przykryć tyle róż na ile starczyło gałęzi iglastych.
Co
dobrze rokuje i mam nadzieję, że sezon 2022 będzie pomyślniejszy
czego nam wszystkim i naszym ogrodom życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A według mnie...